piątek, 3 maja 2013

Rozdział 5.


Leżał i tępo wpatrywał się w sufit. Wciąż w jego głowie kłębiła się tamta rozmowa... Wiedział, że chcieli dla niego jak najlepiej, ale zastanawiał się nad tym, czy to jednak był dobry pomysł? Ale... W sumie jakby się dłużej nad tym zastanowić... Nie nadawał się do jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich, więc wyszło mu to na dobre. Uniknął tego, przed czym tak bardzo uciekał...

***

- Trzeba spojrzeć na to z drugiej strony. Kyungsoo, on sobie tutaj nie da rady. – podsumował Guardian i zaczął chodzić nerwowo po salonie.
- Do tej pory zawsze dawał, teraz też da. – mruknął D.O. Nie podobał mu się pomysł oddania jego najlepszego przyjaciela w ręce jakichś dziwnych lekarzy, do zamkniętego na cztery spusty szpitala.
- Nie chcę tego, ale sądzę, że oddanie go do tej placówki to najlepsze wyjście… To, co się z nim dzieje, to już poza nasze siły. Manager też nie jest zadowolony… Ciągle mruczy, że Jongin powinien się już wziąć w garść i przestać się mazać..
- Ten koleś w ogóle nie widzi tego, co się dzieje. Kai jest chory! Nie oszukujmy się, sami sobie nie poradzimy. Suho ma rację. – Baekhyun wyraził swoje zdanie, po czym gwałtownie wstał i wyszedł z domu. Kyungsoo spuścił wzrok i wbił go tępo w blat szklanego stołu, w którym odbijała się sylwetka stojącego naprzeciwko niego lidera.
- A co, jeśli tam wcale nie będzie mu lepiej? Co jeżeli tam będzie cierpieć jeszcze bardziej? – martwił się D.O…
- Kyungsoo… On sobie nie radzi… Zamknął się w sobie… Rozmawia z nią! – przypomniał mu Suho. – Wiem, że chciałbyś być przy nim i starać mu się jakoś pomóc… Ale tak dalej być nie może… Fani też czekać na nas nieskończenie nie będą…
- Tak, chciałbym mu pomóc… Ale… Masz rację – spojrzał na przyjaciela – w tym miejscu nasza pomoc dobiega końca. Nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić… - posmutniał, wstał i spokojnym krokiem wyszedł do ogrodu…

***

Jongin idąc korytarzem myślał o tym, dlaczego tak właściwie tutaj jest. Po co kazali mu tutaj przyjść, z jakich powodów? Może mieli rację? Może on naprawdę był wariatem? Ale skoro on nim był, to kim była ta drobna, delikatna osóbka o matowych oczach idąca teraz obok niego. Co tak naprawdę się stało? Dlaczego tutaj przyszła? Tak bardzo go intrygowała. Czuł, że łączy ich coś niezwykłego. Coś poza ziemskiego. Tylko nie wiedział jeszcze co to jest…
Spokojnym krokiem przemierzyli razem korytarz. Szli powoli obok siebie. Zatrzymali się przed drzwiami świetlicy. Diana spojrzała na niego nerwowo i wzięła głęboki oddech. Weszli razem do środka, a wtedy ich oczom ukazała się niewysoka kobieta w podeszłym wieku, mająca kilka zmarszczek na twarzy. Odwróciła się z kpiącym uśmiechem i zmierzyła dziewczynę wzrokiem.
- Widzę, że nie jest Ci tu źle. – rzuciła beznamiętnie kobieta. – Lepiej niż w domu, jak mniemam…
Podeszła bliżej i usiadła na stojącym obok fotelu.
- No co jest, nie przywitasz się? – Diana stała i wpatrywała się w kobietę z niedowierzaniem. To była naprawdę nadal jej matka? Poczuła ścisk w sercu, a jednocześnie złość.
- Po co przyszłaś? – spytała patrząc gdzieś za okno. Jongin spojrzał zdziwiony w stronę dziewczyny. Gdyby jego matka przyszła, naprawdę byłby zadowolony. Tutaj na pierwszy rzut oka było widać dystans i beznadziejną relację rozmawiającej dwójki.
- Odwiedzić moją kochaną córeczkę! – odpowiedziała tłumiąc napad śmiechu. Wstała i chciała ją prowizorycznie przytulić. Diana zrobiła krok w tył i zmierzyła kobietę wzrokiem. – Nie rób scen kochanie…
- Od kiedy jestem Twoją kochaną córeczką? Nie pamiętam kiedy tak na mnie mówiłaś… Nie bądź śmieszna… - mruknęła szatynka.
- Słuchaj, jakbyś swoimi wybrykami i dziecinnymi wyskokami nie przyniosła mi wstydu, to też byłoby inaczej. – warknęła kobieta.
- Jasne! Jak zwykle chodzi o opinię publiczną! Z moim zdaniem nigdy się nie liczyłaś!
- Nie podnoś na mnie głosu, nie masz prawa. – matka dziewczyny zazgrzytała zębami i zamachnęła się ręką… W tym momencie Jongin postanowił wreszcie się wtrącić. Złapał rękę kobiety w powietrzu chroniąc tym samym Dianę przed ciosem. Schowana za nim dziewczyna otworzyła niepewnie oczy i widząc taki obrót sytuacji złapała chłopaka za rękę i pociągnęła do tyłu. Matka dziewczyny przyjrzała mu się uważnie i uśmiechnęła się szyderczo.
- No proszę, proszę. Kto by pomyślał. – zakpiła – To zbieg okoliczności, że on wygląda jak ten chłoptaś z twoich rysunków?
- Co? – szepnął Jongin i spojrzał na dziewczynę.
- Nie opowiadałaś mu historyjki i twoich.. widzeniach? – spytała z nutką ironii w głosie.
- Chodź… - Diana zaczęła ciągnąć chłopaka w stronę drzwi. – Idziemy…
- Przyszłam tu tylko po to, żeby się pożegnać! – rzuciła kobieta ubierając płaszcz. Diana zatrzymała się gwałtownie w drzwiach i obejrzała na matkę. – Sprzedaliśmy dom, wracamy do Europy.
- Żartujesz! Przecież tam są wszystkie moje rzeczy! – dziewczyna była w szoku. Jak to sprzedali dom? Nic jej nie powiedzieli, nie spytali o nic… W sumie jej to nie dziwiło, nigdy tego nie robili.
- Twoje rzeczy ma już doktor Lee. Wszystko, co Aya uznała za ważne spakowaliśmy do kartonu i przywiozłam to ze sobą. – ucięła krótko i minęła ich w drzwiach. – Powodzenia, córeczko.
Kobieta uśmiechnęła się i poszła do drzwi. Ochroniarz wypuścił ją i zamknął za nią szczelnie drzwi. Diana stała w bezruchu w tym samym miejscu i analizowała w głowie to, co usłyszała.
- Sprzedała dom… - szepnęła. – Jeśli stąd wyjdę, nie będę miała gdzie się podziać… - Oparła się o framugę drzwi i spojrzała w stronę drzwi, w których zniknęła kobieta.
Jongin złapał ją za rękę i ścisnął. Pociągnął za sobą i zaprowadził do niej do pokoju. Posadził na łóżku i usiadł obok niej.
- Diana… - zaczął cicho. – Powiedz mi… O czym mówiła Twoja mama? O jakich widzeniach? Jaka historyjka? – spytał w końcu i spuścił spojrzał nieśmiało na dziewczynę. Szatynka wpatrywała się tępo w ścianę mrugając w zwolnionym tempie.
- Zanim… - przełknęła ślinę. – Jakiś czas przed moim przyjściem tutaj zaczęłam mieć dziwne sny… Najpierw śnił mi się park, który znajduję się przy mojej ulubionej kawiarni. I chłopak.
Wyglądał jak Ty. – ożywiła się i spojrzała mu w oczy. – Był dokładnie taki sam jak Ty. Te same rysu twarzy, taki sam kolor włosów, oczu. Taki sam piękny uśmiech…  Spotkałam Cię kiedyś w kawiarni i tam zamieniliśmy kilka słów. Polałeś moje notatki kawą… A w ramach rekompensaty stwierdziłeś, że zapraszasz mnie na spacer po parku. Dużo rozmawialiśmy, potrafiłeś mnie nawet rozśmieszyć… Śniłeś mi się kilka razy, te sny były takie prawdziwe. Spotykaliśmy się w parku kilka razy.. Potem też w kilku innych miejscach.. I potem się zaczęło. Zaczęłam Cię widywać… To było szaleństwo. Siedziałeś obok mnie, w tym samym pokoju. Mówiłeś do mnie, rozwialiśmy. Zanim tutaj przyszłam… Śnił mi się szpital.. Leżałeś w łóżku szpitalnym i blado się do mnie uśmiechałeś…
- Śniłaś o mnie? – spytał niemalże szepcząc.
- Wiem, to głupie… Przepraszam, nie powinnam zawracać Ci dzisiaj głowy moją matką…
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Naprawdę Ci się śniłem? – przytaknęła. – To… fascynujące i niesamowite.
- Dlaczego?
- Ponieważ mam wrażenie, że Ty także mi się śniłaś… Kiedy zobaczyłem Cię tutaj pierwszy raz, wtedy przy wejściu miałem wrażenie, że Cię skądś znam. Chociaż wiedziałem, że nigdy Cię nie spotkałem… Ale niestety nie pamiętam moich snów… Więc nie powiem Ci, czy było tak naprawdę.
- Jeśli było rzeczywiście tak, jak mówisz, to chyba nie jest normalne… - dodała niepewnie.
- Nawet jeżeli, to co? Mi to nie przeszkadza. – uśmiechnął się do niej serdecznie i wstał. – A Tobie?
- Mnie również. – odwzajemniła uśmiech i wyciągnęła nogi przed siebie ziewając. – Dziękuję, że ze mną poszedłeś.. Potrzebowałam wsparcia.
- Nie ma sprawy, odpocznij. – pomachał i wyszedł.

Wrócił do swojego pokoju i usiadł na blacie biurka. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w bladą ścianę, a w głowie miał pustkę. Nie myślał o niczym, po prostu stał i patrzył w martwy punkt. Ziewnął i położył się na łóżku.  Przeciągnął się i obrócił do ściany. Uśmiechnął sam do siebie i zasnął.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział 4.


Na zegarze wybiła właśnie północ. Cały szpital był pogrążony w twardym śnie, nawet pielęgniarze przysypiali siedząc na krzesłach w korytarzu. Leżał na łóżku z ręką pod głową i wpatrywał się tępo w sufit. Znowu nie mógł spać i dziś nawet mu to nie przeszkadzało. Nagle usłyszał jakiś trzask, jakby spadło coś ze stołu. Uniósł się na łokciach i nasłuchiwał dalej. Kolejny dźwięk, jakiego doświadczyły jego uszy to skrzypnięcie drzwi jednej z sal.  Usłyszał czyjeś szybkie kroki i pukanie do jego drzwi. Szybkim ruchem ze skoczył z łóżka i poszedł otworzyć. W drzwiach stała ta dziwna blondynka z naprzeciwka, a jej oczy były śmiertelnie przerażone. Nie czekając na pozwolenie wepchnęła się do jego sali wciągając go za sobą i upadła na podłogę. Chłopak jeszcze przez chwilę nie mógł zrozumieć co się dzieje i przyglądał się badawczo dziewczynie. Jego oczy nagle dojrzały kapiący czerwony płyn na szare linoleum w jego pokoju.
- Co Ty… - zaczął, na co dziewczyna spojrzała na niego, a po jej policzkach ciekły strużkami łzy.
- Pomóż mi – wyjęczała. Jongin znieruchomiał. Wpatrywał się w nią i nagle zapomniał jak się w ogóle powinien poruszać człowiek. – No pomóż mi! – wycedziła zaciskając zęby. – Nie chcę umierać! – zawyła zaciskając fragmenty podarte szmatki na nadgarstkach. Brunet w końcu oprzytomniał i podbiegł do niej. Spojrzał na rany, które miała na obu rękach. Były dość głębokie, a krew, która z nich spływała wydawało się, że nie ma zamiaru się zatrzymać. Rozejrzał się po pokoju, wstał i podszedł do szafy.  Wyjął z niej jedną ze swoich starych koszulek i zaczął ją rozdzierać. Wrócił do blondynki i zacisnął jej na nadgarstkach ucisk z bluzki, jednak to był słaby pomysł. Po chwili fragmenty bluzki były całe we krwi, która ponownie zaczęła kapać na linoleum. Miał wrażenie, że zaraz zacznie panikować.
- Jeśli nie chcesz umierać, to dlaczego to zrobiłaś?! – warknął.
- Nie wiem! – wrzasnęła i zaczęła szlochać.
- Nie jestem w stanie Ci pomóc… - jęknął.
- Musisz! Tylko Ty możesz mi pomóc… - szepnęła. Spojrzała na swoje ręce, a potem znów na chłopaka. – No pomóż mi ! – wrzasnęła najgłośniej jak mogła, po czym zaczęła wpadać w lekkie osłupienie. Jej zmysły, traciła nad nimi kontrolę. Obraz przed jej oczami stawał się niewyraźny, a głos który powinien dochodzić do jej uszu zanikał. Sylwetka Jongina zaczynała stawać się niewyraźną plamą, a jego głos… Jakby chłopak mówił coraz ciszej i ciszej…

Jej głowa właśnie miała uderzyć o podłogę, ale klęczący przy dziewczynie brunet złapał ją w ostatnim momencie. Postanowił się już dłużej nie zastanawiać. Wziął ją na ręce i wybiegł z pokoju kierując się do gabinetu doktora Lee. Wpadł do niego nie pukając. Mężczyzna śpiący z głową na biurku podskoczył i widząc Jongina z Wiktorią na rękach od razu rozbudził się i zerwał na równe nogi.
- Połóż ją tutaj – wskazał na pryczę stojącą w jego gabinecie. – Co się stało?!  - spojrzał na bruneta. Gdy Kai położył blondynkę, wskazał jej ręce.
- Spróbuj ją obudzić – nakazał chłopakowi i wybiegł z gabinetu…

~
Gdy otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Dotarło do niego, że wciąż jest w gabinecie dr. Lee. Zaczął zastanawiać się, czy znów stracił przytomność, czy lunatykował. Wtedy go olśniło. Podniósł się na równe nogi, a widząc lekko siwego mężczyznę, który chował twarz w dłoniach opierając się o biurku podbiegł do niego i zaczął nim szarpać.
- Co z Wiktorią? Żyje?! – krzyczał. Doktor ocknął się z zadumania i spojrzał nieprzytomnie na chłopaka. Poklepał go tylko po ramieniu.
- Dobrze się wczoraj spisałeś. – uśmiechnął się i podszedł do szafki z lekami. Zaczął w niej czegoś szukać. Jongin opadł bezwiednie na jego krzesło i wpatrywał się w ścianę.
- Nie żyje – zaczął – tak?
- Kto? Wiktoria? – lekarz w końcu zwrócił uwagę na to, o czym mówił chłopak. Uśmiechnął się. – Żyje.
Na te słowa brunet odżył i wstał.
- Przenieśli ją tylko do innego szpitala. Teraz jest pod okiem specjalistów, którzy w nocy ratowali jej życie. Zasnąłeś, gdy tylko wynieśli ją na noszach… Nic nie pamiętasz? – brunet pokiwał przecząco głową i ponownie usiadł na pryczy. – To dziwne. – stwierdził doktor, zajął miejsce za biurkiem. – Idź na śniadanie. Na pewno jesteś głodny.
Chłopak przytaknął i wyszedł. Poszedł do stołówki, gdzie już prawie nie było ludzi, a na jego miejscu wszystko było jak należy. Usiadł i zobaczył puste miejsce przed sobą. „Więc już jadła…” pomyślał. Zabrał się za konsumowanie owsianki i tostu. Zmęczony wczorajszymi przeżyciami wrócił do swojej sali i usiadł przy biurku. Wyjął notes i naszkicował na nim koło. Obok koła kolejne i następne. W końcu zakreślił w złości całą kartkę.
- Nudzi mi się. – jęknął sam do siebie i wziął się za czytanie kolejny raz tej samej książki. Znowu, ale tym razem coś z niej pamiętał. Zapamiętał imię głównej bohaterki. Było mu znajome, więc z łatwością mógł je kojarzyć teraz z tą książką. „Diana” – powtórzył w myślach po przeczytaniu kolejnego zdania. Uśmiechnął się i czytał dalej.

~
Przespał całe popołudnie, więc kiedy po kolacji przyszedł czas na udanie się do swoich pokoi, to on wcale nie miał na to ochoty. Prosto ze stołówki udał się na świetlice, usiadł przy rozpalonym kominku i rozsiadł się wygodnie w fotelu z zamkniętymi oczami. Siedział tak przez chwilę, w końcu otworzył oczy i chciał wstać. Jego uwagę przykuła siedząca na parapecie dziewczyna. Okno było uchylone, przez co do pomieszczenia wpadał chłodny powiew wiatru. Przyjrzał jej się uważniej i chciał coś powiedzieć, ale dostrzegł, że szatynka ma zamknięte oczy.
- Śpisz? – szepnął podchodząc do niej. Nie otrzymał odpowiedzi, a dziewczyna jedynie zaczęła się ruszać przez sen tak, jakby chciała odwrócić się na drugi bok. Jednak parapet był zbyt wąski… Jongin nie wiedział, że jego ciało tak szybko potrafi reagować. Przytrzymując ją w powietrzu między parapetem, a podłogą zaczął zastanawiać się co teraz. Usłyszał za sobą kroki. Obejrzał się, a jego oczom ukazał się doktor Lee. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i spojrzał na zegarek.
- Zanieś ją do pokoju. – nakazał i wyszedł zostawiając bruneta ze śpiącą dziewczyną. Kai spojrzał na nią i biorąc ją na ręce wyprostował się i wyszedł ze świetlicy. Kroki skierował prosto do jej pokoju. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i delikatnie położył ją na łóżku. Usiadł na jego brzegu i zaczął przyglądać się szatynce. Uśmiechnął się i odgarnął jej z twarzy niesforny kosmyk długich włosów. Rozejrzał się po pokoju. Był pomieszczeniem promiennym, gdzie ściany były w kolorze bladej brzoskwini, w oknie wisiały czyste firanki przysłonięte do połowy zasłoną w tym samym kolorze, co ściany. Na biurku leżało pełno książek i gruby notatnik z fioletową okładką.  Była też sterta białych, zarysowanych kartek wyrwanych ze szkicownika. Podszedł do nich i zaczął je przeglądać. Na co drugiej był on, złapany w różnych sytuacjach. Na jednym z rysunków siedział na fotelu, na innej stał na korytarzu, a na jednej z kartek, leżącej na boku była pusta sala i w prawym górnym roku napis „This Moment”. Wyglądała na salę z lustrami… „Tańczy?” – pomyślał. Odłożył kartki i usiadł z powrotem na jej łóżku.
- Co tu robisz? – szepnął sam do siebie i przesunął opuszkami palców po jej policzku. Uśmiechnął się i wstał, by wyjść, jednak szatynka ścisnęła jego dłoń i przytuliła ją do policzka. Jongin spojrzał na nią i początkowo próbował uwolnić rękę z uścisku, ale po którejś z kolei próbie zrezygnował. Nogą przyciągnął sobie fotel spod ściany, usiadł i zasnął.

Otworzył oczy, które spotkały się z promieniami porannego słońca wpadające przez nie do końca zaciągnięte zasłony. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór i automatycznie się uśmiechnął. Spojrzał w stronę łóżka dziewczyny pewien, że ta wciąż śpi. Jednak jego oczy napotkały skuloną postać opierającą się o ścianę. Miała szkicownik w ręku i ołówek. Uniosła głowę znad kartki i zobaczyła wpatrującego się w nią chłopaka.
- Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę. Zaraz skończę – oznajmiła i uśmiechnęła się pod nosem. – czy mógłbyś jeszcze na moment zamknąć oczy?
Jongin skinął, ułożył głowę tak jak wcześniej i zamknął oczy. Po chwili usłyszał szmery i delikatny głos dziewczyny.
- Gotowe. – uśmiechnęła się nieśmiało. – Co robiłeś w moim pokoju? – spytała. Brunet spojrzał na nią i wyprostował się.
- Zasnęłaś wczoraj na parapecie w świetlicy… Spadałaś, więc Cię złapałem i przyniosłem tutaj… Potem… złapałaś moją rękę i nie miałem serca Cię obudzić… - wyjaśnił robiąc co jakiś czas krótką pauzę między zdaniami. Diana miała już coś powiedzieć, ale po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi, w których po chwili pojawił się pielęgniarz Marcus. Spojrzał na rozmawiającą dwójkę i zmarszczył brwi.
- Twoja mama przyszła. Czeka w świetlicy. – oznajmił dziewczynie, po czym wyszedł. Na te słowa szatynka zbladła, co nie uszło uwadze Kaia.
- Coś się stało? – spytał.
- Nie ważne… Nie chcę jej widzieć…
- To nie idź… - szepnął widząc podnoszącą się z łóżka dziewczynę. Ta tylko się uśmiechnęła i już miała wyjść, ale zatrzymała się nagle i dobiegła do niego. Jej oczy rozbłysły nadzieją.
- Pójdziesz… - zawahała się. – Pójdziesz ze mną? – spytała cichutko kucając przy fotelu. Jongin spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego mam iść z Tobą?
- Później… Eh… Później Ci wytłumaczę. Po prostu pójdziesz ze mną? Nie musisz nic mówić, po prostu chciałabym, żebyś tam był…
Spuściła głowę i zaczęła bawić się sznurkiem od kaptura swojej bluzy pewna tego, że ją wyśmieje i będzie kazał iść samej. Brunet wstał, poprawił koszulkę gładząc ją dłońmi i uśmiechnął się ciepło.
- To co? – Diana spojrzała na niego pytająco. – Idziemy? – na to pytanie twarz dziewczyny rozświetlił promyk radości. Stanęła na równe nogi i przytaknęła, a uśmiech nadal nie znikał z jej twarzy…

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 3.


Była niedziela. W Lorette był to dzień bardzo spokojny. Nie było żadnych zajęć, terapii, ani przymusowego spędzania czasu z resztą pacjentów. „Zabiegi” były przeprowadzane jedynie u osób, które musiały je mieć regularnie, bo inaczej leczenie nie przynosiłoby rezultatów.
Więc kiedy wstał na śniadanie, spokojnie, wolnym krokiem poszedł do stołówki, nawet pielęgniarki uśmiechały się do niego serdecznie. Usiadł więc przy swoim stole i spojrzał na posiłek, który był dla niego przygotowany. Na talerzu był chrupiący tost i porcja dżemu. Jakby miał się tym najeść… Na szczęścia był jeszcze jogurt i sok. W niedziele ich posiłki wyglądały nieco lepiej, były smaczniejsze i jakoś ich podawanie było lepsze. Rozejrzał się po sali, po czym zaczął jeść. Kończąc zaczął przyglądać się wychodzącym ze stołówki pacjentom. Tego dnia nawet nikt nie miał ochoty iść na świetlicę, wszyscy szli od razu do siebie. W sumie nie dziwił im się ani trochę. Niektóre zabiegi naprawdę były jego zdaniem niemoralne. Więc pacjenci po takich zabiegach, które mieli robiony prawie dzień w dzień muszą być naprawdę wykończeni. Widząc, że świetlica jest zupełnie pusta postanowił tam pójść. Kiedy miał już wejść do środka usłyszał przekręcanie zamka w drzwiach wejściowych. Zatrzymał się i spojrzał w ich stronę. Zobaczył postać doktora Lee, za którą kryła się drobna postać dziewczyny ze spuszczoną głową. Przyjrzał się uważniej. Była zdecydowanie niższa od niego, a lekko pofalowane, ciemnobrązowe włosy nie były upięte, a grzywka długości prawie całej twarzy opadała jej na twarz. Zmrużył oczy i zrobił krok w tamtym kierunku. Miała na sobie czarne rurki, czerwone trampki, szary top i lekko rozciągnięty sweter w kolorze morskiej toni. Nigdy wcześniej jej tutaj nie widział, więc zaczął zastanawiać się, kim mogła być. Przypominała mu kogoś. Po chwili usłyszał kroki nadchodzące z drugiej strony korytarza.
- Witamy w Lorette! – usłyszał znajomy głos lekarki, której naprawdę nie znosił. Z doktorem Lee naprawdę można było się porozumieć. Rozumiał go i wiedział, że nie musi obawiać się o to, że Jongin straciłby panowanie nad sobą. Jednak lekarka, pani Smith, Amerykanka, była zupełnie inna. Widziała tylko czubek swojego nosa i nic jej nigdy nie obchodziło. Ważne było dla niej tylko to, aby w szpitalu była cisza i żadnych niepotrzebnych szmerów, rozmów czy pytań, które często były do niej kierowane przez pacjentów. Była niestety osobą, która praktycznie nigdy nie udzielała odpowiedzi na żadne z nich. Była opryskliwą kobietą pozbawioną jakiejkolwiek empatii. Doktor Smith była przecież od tego, aby pomagać i wyjaśniać wszelkie niezgodności czy nieporozumienia. Ona najczęściej doprowadzała swoich pacjentów do stracenia równowagi, co zawsze kończyło się tym, że kazała zastosować środek uspokajający, tylko dlatego by nikt nie zakłócał jej idealnego porządku.
Szatynka podniosła wzrok znad swoich dłoni, w których trzymała torbę i spojrzała na zbliżającą się do niej kobietę. Jongin przyjrzał się jej i na dłuższą chwilę zatrzymał się na jej oczach. Były piękne, ale skrywały wielki smutek. Wyglądała normalnie, więc co robiła w Lorette? Przyszła tu pracować? Nie, na pewno nie. Wyglądała na zbyt przybitą, by przyjść tu do pracy. Kiedy usłyszała skrzypnięcie zamykanych się drzwi wejściowych obejrzała się za siebie i spojrzała z tęsknotą na chowający się za dębowymi wrotami słoneczny dzień.
- Chętnie bym panienkę obsłużyła, ale mam dziś tak wiele do zrobienia… - słysząc te słowa Jongin o mało nie parsknął śmiechem. „Jak zawsze, wielka pani dyrektor, która i tak w niczym tu nie pomaga.” Postanowił bez słowa słuchać dalej. – Doktor Lee wszystko Ci wytłumaczy. A teraz wybaczcie, muszę iść. Ukłoniła się i zniknęła w biurze. Doktor uśmiechnął się ciepło do szatynki, która niepewnie rozglądała się dookoła. Nagle jej wzrok napotkał na swojej drodze coś, co bardzo ją zaintrygowało. Stała tak przez moment nie kontaktując ze światem. Z osłupienia wytrącił ją doktor, który stanął twardo przed nią ograniczając jej widoczność.
- Zapraszam do siebie, wszystko Ci wytłumaczę i później pokażę Twój pokój. – dziewczyna spojrzała w końcu na niego i przytaknęła. Ruszyli razem do jego gabinetu znikając za zakrętem.
Jonginowi  ode chciało się czytać. Stał tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła. Ruszył wreszcie w zamyśleniu wolnym krokiem do pokoju. Szurał nogami po szarym linoleum i wpatrywał się tylko w czubki swoich kapci. Nagle uderzył w coś, przez co zachwiał się nieco ledwo łapiąc równowagę.  Od razu poznał wylakierowane, czarne buty doktora Lee. Podniósł więc wzrok, by móc na niego spojrzeć i od razu oprzytomniał. Za doktorem skrywała się postać drobnej szatynki, którą wcześniej widział. Ich spojrzenia ponownie się spotkały i oboje zastygli w bezruchu. Doktor zmierzył ich wzrokiem i szeroko się uśmiechnął.
- Jongin, przywitaj się. - Odezwał się w końcu lekarz. – To jest Diana… - przerwał na chwilę i przyjrzał się uważniej wpatrującej się w siebie dwójce. – myślę, że znajdziecie wspólny język…
Poklepał chłopaka po ramieniu i poszedł zostawiając ich samych. Brunet w końcu oprzytomniał i skinął głową na powitanie. Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, skinęła i wolnym krokiem bez słowa podeszła do swojej sali i złapała za klamkę. Zatrzymała się i obejrzała na niego. Zmierzyła go wzrokiem i zniknęła za drzwiami. Stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, a kiedy wreszcie przestał analizować to, co właśnie miało miejsce minął jej drzwi i wszedł do pokoju. Okazało się, że mają pokoje obok siebie.

Niebo tej nocy było takie piękne. Nie było na nim ani jednej chmury, a gwiazdy świeciły najjaśniej jak to było możliwe. Siedział na łóżku i wpatrywał się w nie jak w najpiękniejszy obraz na świecie. Uśmiechnął się i opadł na poduszki. Przewrócił się na bok, przodem do ściany i nagle odrzuciło go, aż spadł na podłogę. Na łóżku leżała śmiejąca się do niego Eliza. Widząc, że to ona uspokoił się nieco i podniósł przyglądając się jej.
- Co tu robisz? – wyszeptał. – Nie powinno Cię tu być…
Dziewczyna zaśmiała się i wstała. Podeszła do niego i go przytuliła. Znieruchomiał. Nie powinien przecież tego czuć. Dlaczego ją widzi? Przecież badania wskazywały na poprawę… Więc dlaczego ona znowu wróciła? Zwątpił, czy na pewno jest zdrowy. Może naprawdę zaliczał się do tych wszystkich ludzi, którzy przebywali w tym szpitalu? Może on też oszalał?...

~
Kiedy otworzył oczy znajdował się w białej, oświetlonej sali.  Gdy tylko jego oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego światła rozejrzał się dookoła. To nie był jego pokój. Więc gdzie był? Podniósł się na łokciach i zobaczył, że znajduje się w zabiegowym. Zmarszczył czoło i zaczął analizować, co mogło się stać. Wstał, ale nie mógł odejść, gdyż coś kuło go w lewe przedramię. Spojrzał w tę stronę i zobaczył wbitą w jego żyłę kroplówkę. Nic nie mógł sobie przypomnieć… Nagle do sali wszedł doktor Lee. Widząc przytomnego chłopaka podbiegł do niego i złapał za ramiona. Jongin oprzytomniał nieco i zdezorientowanym wzrokiem wpatrywał się w lekarza.
- Jak się czujesz? – spytał mężczyzna. Chłopak zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- Chyba wszystko w porządku. – odparł ochrypłym głosem. – Co się stało?
- Byłeś nieprzytomny dwa dni… - mruknął dr. Lee. – Znaleźliśmy Cię na podłodze w Twojej sali… Coś się stało? Pamiętasz coś?
- Właśnie nie bardzo… - zmrużył oczy, próbując skupić się na tym, by coś sobie przypomnieć. – Już wiem! – otworzył szerzej oczy i spojrzał na doktora, który z zaciekawieniem przyglądał mu się od dłuższej chwili. – W nocy widziałem Elizę. Była u mnie w pokoju, przytuliła mnie.
- Jak to… widziałeś Elizę? Nie możliwe. – sprostował, jednak zaczął się dokładniej zastanawiać nad tym, co powiedział mu chłopak. – Jedyne wyjaśnienie jest takie, że leki Ci nie pomagają…
- Sam nie wiem, przecież było dobrze… - Jongin wziął głęboki oddech. – Nie chcę znowu przechodzić przez te głupie badania i zmianę lekarstw. Naprawdę.
- Zaraz coś wymyślimy. – doktor Lee doskonale rozumiał chłopaka i jego niechęć.
- Może… - zaczął brunet. – Daj mi jeszcze trochę czasu, może to był jakiś efekt uboczny. Może to już nie wróci. Daj mi spróbować…
- Chodzi Ci o to, że sam chcesz dać sobie z tym radę… - doktor Lee rozumiał go lepiej, niż ktokolwiek inny. Chłopak przytaknął i czekał na reakcję lekarza. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i poklepał go po ramieniu. – Zawsze warto spróbować. Jak się nie uda, to wtedy pomyślimy co dalej. – uśmiechnął się i wstał.
- Zaczekaj! – rzucił za nim Jongin. Mężczyzna obejrzał się i spojrzał na chłopaka wyczekująco. – zdejmiesz mi to? – wskazał na kroplówki. Doktor Lee zaśmiał się i wrócił się, by pomóc mu się z tego wyplątać.

Kiedy wrócił do siebie od razu poszedł spać. Obudził się następnego dnia pełny sił i czuł głód. Naprawdę był głodny, niesamowicie. Nie mógł się doczekać momentu, gdy wybije godzina dziewiąta, aby udać się na śniadanie.
Na stołówce wszystko było po staremu, prócz jednej rzeczy. Na jego stoliku stał jeszcze jeden talerz. Zmarszczył brwi, ale zignorował to i po prostu usiadł zabierając się za jedzenie. Gdy wkładał do ust kolejną łyżkę z owsianką w drzwiach pojawiła się szatynka nieco skrępowana. Głowę miała spuszczoną, przez co włosy spadały jej na twarz zasłaniając ją. Nie wiedział czemu, ale kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Miała na sobie szary sweter przeciągany przez głowę z lekko za długimi rękawami, który wyglądał jak tunika i czarne leginsy. Ku jego zdziwieniu podeszła do jego stołu i cichutko, bez słowa zajęła miejsce naprzeciwko niego.
Poczuł jak każdy jego mięsień napina się, a w gardle poczuł gule, która uniemożliwiała mu jedzenie. Nie miał pojęcia, czy powinien się do niej odezwać. Powiedzieć coś? Nie powiedzieć? Kiedy męcząc się w końcu zjadł wstał i wyszedł z jadalni. Poszedł do świetlicy, która tym razem była zupełnie pusta mimo tego, że wielu pacjentów skończyło już jeść i wyszło dawno ze stołówki. Postanowił, że poczyta książkę. Tym razem naprawdę chciał to zrobić. Podszedł do regału i wziął pierwszą z brzegu. Usiadł na parapecie i dopiero po przeczytaniu kilku zdań zorientował się, że nie jest sam. Podniósł wzrok znad książki i zobaczył stojącą na drugim końcu pomieszczenia ową nieśmiałą szatynkę, która jadła wcześniej z nim śniadanie. Zmierzył ją wzrokiem, obdarował swoim czarującym półuśmiechem i wrócił do książki.
- Mogę… - usłyszał po chwili. – Mogę Cię narysować? – uniósł ponownie wzrok, a dziewczyna stała tylko kilka kroków przed nim i przyglądała mu się uważnie. Powolnym ruchem zamknął książkę i przytaknął głową. Uśmiechnęła się, po czym podbiegła do niego, co go zupełnie zaskoczyło. Nie wydawała się być osobą tego typu, a wręcz wyglądała na zamkniętą w sobie i raczej unikającą jakichkolwiek kontaktów z innymi. Złapała go za nadgarstki i ściągnęła na nogi. Stanął przed nią, a ona zaczęła mu się przyglądać w zamyśleniu, przekrzywiając głowę to na prawą, to na lewą stronę. Zaczęła pchać go do tyłu, aż oparł się o ścianę. Przekrzywiła głowę na prawo i przygryzła dolną wargę. Rozpięła mu bluzę i lekko zrzuciła ją z ramion tak, by je odkrywała. Przyglądał jej się w zaciekawieniu, na co ona w końcu uśmiechnęła się zadziornie.
- Tak będzie dobrze. – zrobiła kilka kroków w tył. – Tylko się nie ruszaj! – nakazała mu, po czym przesunęła sobie fotel na środek pokoju i usiadła na nim z zeszytem i ołówkiem. Chłopak stał tak, jak go o to prosiła, a jego czekoladowe oczy śledziły każdy ruch ołówka w jej dłoni. Wydawało się, że doskonale wiedziała co robi i że sprawiało jej to przyjemność. Uśmiechnął się pod nosem i przygryzł wargę.

czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 2.


Od czasu, gdy tutaj przyjechał minęły już dwa tygodnie. Leki brał regularnie, jego zachowanie było nienaganne, a problemy ze snem w mały stopniu zaczynały znikać. Na terapii od przyjazdu był tylko raz. Nie tolerował tego. Jego zdaniem nie było mu to do niczego potrzebne. Nie lubił o tym mówić, nie potrafił i nie chciał. Za to musiał uczestniczyć w spotkaniach grupowych, gdzie rozmawiał z nimi psycholog, a raczej on głównie mówił, a oni słuchali.
- Myśli i tak powrócą, ale postarajcie się je odsunąć. Macie do wyboru: albo panować nad swoim umysłem, albo pozwolić, by on zapanował nad wami. Doświadczyliście już drugiej ewentualności - pozwalaliście się ponieść lękom, nerwom, niepewnościom, bo każdy człowiek posiada skłonność do autodestrukcji. Dlatego…
Znowu przestał słuchać. Odpłynął gdzieś daleko… Jego uwagę przykuwało teraz coś zupełnie innego. Od jakiegoś czasu prócz wciąż kujących wspomnień w jego głowie było coś jeszcze... Ciekawość? Być może... Minionej nocy z jej sali było znów słychać krzyki i hałas, który robiła szarpiąc się z pielęgniarzami. Co jej było? Była… wariatką? Czy to coś poważniejszego? Nie mógł się dziś na niczym skupić, myślał tylko o tym, co tak naprawdę się stało.
Gdy wyszedł z sali i szedł korytarzem, by wrócić do siebie, pod jej pokojem stał doktor Lee i rozmawiał z małżeństwem. Kobieta wyglądała naprawdę na przerażoną i załamaną… Zwolnił więc kroku i postanowił chwilę posłuchać, o czym rozmawiają.
- Proszę pani, przyszła tu pani nie po to, aby dowiedzieć się o stan zdrowia swojej córki, ale po to, by wytłumaczyć się z jej próby samobójstwa. Ile ona ma w ogóle lat? – spytał lekko podenerwowany doktor.
- Dwadzieścia jeden. – odparł za kobietę jej mąż.
- A więc jest dorosłą kobietą, która powinna już trochę wiedzieć o życiu. Powinna już nie jedno przeżyć i być w stanie dokonywać wyborów. Od jak dawna córka mieszka sama?
- Od trzech lat… - odpowiedziała kobieta, a jej głos zatrząsnął się na końcu zdania.
- No proszę! Niezależna aż do bólu, a mimo to, tak bardzo nieodpowiedzialna…
Nie słuchał do końca. Nie chciał słuchać. Wszedł pospiesznie do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Spojrzał na ścianę, podszedł do łóżka i usiadł na nim wciąż nie spuszczając wzroku z miejsca, w które patrzył.
- Chciała się zabić? – powiedział sam do siebie. – To nie dorzeczne! Jak można próbować odebrać sobie życie? – nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Położył się i zasnął.
Obudził się prosto na kolację. Była ona podawana w stołówce, która znajdowała się naprzeciwko świetlicy, do której udawali się każdego wieczoru, aby spędzić trochę czasu na wspólnych rozmowach, na grach w szachy, czy karty. Na początku nigdy tam nie chodził, unikał innych osób. W końcu był jednym z tych, którzy nie do końca byli szaleni. Miał po prostu problemy zdrowotne, których mógł pozbyć się tylko w takim miejscu jak ten szpital.
Usiadł na kanapie, przy kominku i wziął do ręki książkę. Wcale jej nie czytał. Była ona tylko rzeczą, przykrywką, która tylko przysłaniała to, co naprawdę robił. Co jakiś czas przewracał strony, by nie wydało się podejrzane to, że wciąż czyta to samo. Wbił wzrok w bladą jak ściana, z podsiniaczonymi oczami blondynkę, która siedziała po drugiej stronie pomieszczenia. Wydawała się być inna, niż ostatnimi czasy. Była nienaturalnie blada i miał wrażenie, że chudła w oczach. Po chwili dziewczyna wstała i stanęła na środku pokoju. Rozejrzała się dookoła, usiadła na podłodze i rozpłakała się na dobre, krzycząc i głośno szlochając. Niektórzy pacjenci naśmiewali się z niej i z jej dziwnego zachowania, które dla nich było po prostu śmieszne.
- Dajcie jej środek uspokajający! - zawołała wchodząca pośpiesznie lekarka. - Panujcie nad sytuacją!
Ale pielęgniarz stał jak sparaliżowany. Lekarka wróciła z dwojgiem innych pielęgniarzy i nową strzykawką. Mężczyźni chwycili rozhisteryzowaną, szamoczącą się pośrodku świetlicy dziewczynę. Nie miał pojęcia dlaczego, ale odruchowo chciał wstać i kazać im ją puścić, co w sumie skończyłoby się tym, że on sam dostałby środek uspokajający..  Lekarka wstrzyknęła do ostatniej kropli środek  w jej chude jak kij od szczotki przedramię. Widząc to, jak po chwili blondynka zaczęła słaniać się na nogach i odlatywać wypuścił ciężko powietrze. Kiedy tylko ją wyprowadzili wstał i spokojnym krokiem szedł do siebie. Nie mijał ich, tylko powoli szedł za nimi w bezpiecznej odległości. Jeden z pielęgniarzy chciał otworzyć drzwi, ale trzymali blondynkę tak niefortunnie, że nie mógł złapać klamki.
- Hej, Ty! – zwrócił się do Jongin’a. Brunet spojrzał w ich stronę zdziwiony, czy aby na pewno mówią do niego. – Pomóż nam. – nakazał wskazując drzwi. Podszedł do nich i otworzył drzwi do jej sali. Nie mógł ich wyminąć, więc musiał wejść do środka. Pielęgniarze byli tak zajęci tym, aby położyć dziewczynę do łóżka, że w ogóle nie zwrócili na niego uwagi. Miał więc czas, aby na spokojnie obejrzeć jej salę. Była jednak zupełnie inna, niż ta jego. Okno miało podwójne karty, ściany mimo tego, że wyglądały jakby były świeżo po remoncie, to w kilku miejscach były odrapane. Wyglądało to na ślady po paznokciach… Zmarszczył brwi i rzucił okiem na drugą część pokoju. Stało tam łóżko i szafa. Łóżko było wyższe, a z niego zwisały na podłogę białe, grube pasy. W kącie pod ścianą, która była najbardziej zniszczona stał wieszak na kroplówki, z pustym woreczkiem po jednej z nich. W końcu jego wzrok przykuła śpiąca już dziewczyna. Chciał jej się lepiej przyjrzeć, ale pielęgniarze wygonili go z pokoju. Kiedy był już na korytarzu obejrzał się za siebie zawieszając wzrok na drzwiach do jej sali. Wrócił do pokoju i dziś nie potrafił zasnąć. Patrzył w niebo, jakby czekał na spadającą gwiazdę. Nie ważne, że tej nocy ledwo było je widać. Kochał niebo i nie wyobrażał sobie tego, że byłby go pozbawiony.

sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 1.

Na początek chcę podziękować Wam wszystkim za tą jakże przepiękną liczbę komentarzy! ~~<3 Dziękuję! ;*** jeśli dalej tak będzie, to będę wiedziała, że mam dla kogo pisać ! <3
Więc zapraszam do czytania ;)
____________________________________


Ściemniało się. Pogoda dziś także nie dopisywała. Od jej śmierci minęły dwa tygodnie. W jego życiu przez te dwa tygodnie nie zmieniło się nic mimo, że obiecywał coś zupełnie innego. Szedł ulicą z kapturem na głowie, co jakiś czas wpatrując się w niebo. Nie było widać ani jednej gwiazdy. Czuł się naprawdę źle. Nikomu o tym nie mówił, jednak był w takim stanie, że nikt nie musiał pytać.
Zatrzymał się przed sklepem z biżuterią. Podszedł do wystawy i przesunął opuszkami palców po szybie. Przed jego oczami stała teraz za ladą i machała mu z szerokim uśmiechem na twarzy. Stał na boku i obserwował. Jego wspomnienia znów się zmaterializowały. Zobaczył siebie tamtego dnia, kiedy przyszedł do niej z wielkim bukietem białych róż, a ona szczęśliwa wybiegła przed sklep i radośnie krzyknęła „Oppa!”. Jej głos odbił się w jego uszach powielając się kilka razy. Przetarł sine, opuchnięte oczy, a wtedy obraz wspomnienia rozmył się w zwolnionym tempie pozostawiając po sobie kolejną dziurę. Spojrzał w niebo i wreszcie pośród nagromadzonych chmur dojrzał lekką poświatę księżyca. Mrugnął anemicznie i ruszył dalej.
Przeszedł cały park, aż w końcu zatrzymał się przy ostatniej z ławek. Powolnie skierował swój wzrok w jej stronę. Odwrócił się do niej i podszedł bliżej. Obszedł ją dookoła i pochylił się przy oparciu. Było ciemno, więc nie mógł nic zobaczyć. Przesunął więc po omacku palcami w miejscu, gdzie powinien być napis. Kiedy wyczuł koślawo wyskrobane inicjały na krótką chwilę na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. Wyprostował się i spojrzał przed siebie. Wzdrygnął się. Stała na środku chodnika i uśmiechała się do niego. Była taka prawdziwa i nie była wspomnieniem. Nigdy nie widział jej w tym stroju, nie przypominał sobie aby coś takiego miało miejsce…
Wrócił do domu blisko godziny drugiej. Wszedł po cichu do pokoju, by nie budzić przyjaciela. Jednak on wcale nie spał… Widząc krzątającego się po ciemnym pokoju przyjaciela, podniósł się na łokciach i zapalił światło, które oślepiło ich na moment. Kyungsoo zmierzył go wzrokiem i nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć… Od tamtego feralnego dnia nie wiele można było do niego mówić, bo i tak nie odpowiadał lub po prostu nie słuchał. Jeszcze przez chwilę milczał obserwując przebierającego się z mokrych ubrań przyjaciela. Usiadł na łóżku i westchnął.
- Jutrzejsze spotkanie z fanami też zostało odwołane… - odezwał się w końcu, jednak tak jak przypuszczał, nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. – Dobranoc… - wyszeptał i położył się na plecach.
- Możesz jeszcze przez chwilę nie gasić światła? – usłyszał. Przytaknął i odwrócił się na bok. Przyglądał się brunetowi uważnie obserwując dokładnie każdy jego ruch. Chłopak jednak nie robił nic szczególnego. Po prostu leżał i wpatrywał się w sufit.

Kolejne dni nie różniły się niczym od poprzednich. Może prócz tego, że stawał się on coraz mniej rozmowny. Coraz częściej zostawał w domu, powoli zamykając się w sobie. Miewał coraz to dziwniejsze sny, z których ciężko było go wybudzić. Coraz gorzej było mu zasypiać. Zamykał oczy świadom tego, że znów będzie musiał brać udział w tej farsie..

Znowu stał na znajomej mu skarpie. Usłyszał ten sam krzyk i ponownie spojrzał w dół. Znów stał w tym samym miejscu, nad ciemną otchłanią. Nad przepaścią, która wydawała się nie mieć końca. Jego oczy ponownie dojrzały jej przerażoną twarz i zakrwawione dłonie od usilnego utrzymania się na ostrych kamieniach. Z jej oczu płynęły łzy, a jej twarz malowana była strachem. Szlochała i błagała go o pomoc. Kiedy ją zobaczył poczuł silne ukłucie w klatce piersiowej, lecz mimo to próbował ją wyciągnąć. Już centymetry dzieliły go od tego, by złapać jej dłoń. Złapał ją. Udało mu się. Zaczął robić wszystko, by wciągnąć ją na górę. Kiedy była już coraz bliżej, już prawie ją miał, coś złapało go za nogę i zaczęło ciągnąć w tył. Poczuł jak jej dłoń wyślizguje się z jego uścisku. Złapał ją drugą rękę, lecz ona wciąż wysuwała się z jego rąk. Jej oczy nagle stały się takie matowe, zabrakło w nich blasku, jakichkolwiek emocji, życia. Po prostu przestała go trzymać, przez co jej dłoń bezpowrotnie wysuwała mu się z objęć. Bezskutecznie próbował ją złapać. Ostatni obraz, jaki został mu przed oczami, to jej puste oczy i spadające ciało, które znikało w nicości…

Poderwał się na łóżku głośno dysząc. Przy jego łóżku siedział Kyungsoo, Suho i reszta. Na ich widok zmarszczył brwi i rozejrzał się po pokoju tak, jakby był w nim pierwszy raz.
- Wszystko w porządku? – spytał lider. Brunet tylko anemicznie przytaknął głową.
- Długo tu jesteście? – spytał ochrypłym głosem.
- Próbowaliśmy Cię obudzić już od dobrych piętnastu minut… - oznajmił maknae, na co brunet zmarszczył czoło, jakby coś analizował. Opadł bezwładnie na poduszki i wpatrywał się w sufit.
- Wołaj, jakby się coś działo… - usłyszał stłumiony głos lidera i po chwili nastała cisza. Nie wiedział, czy naprawdę zrobiło się tak cicho, czy po prostu on przestał ich słyszeć…

Usiadł na łóżku i spojrzał w okno. Niebo było dziś takie czyste, bezchmurne. Przygryzł dolną wargę i przegarnął włosy. Spojrzał na przyjaciela, który siedział na łóżku i czytał książkę. Nic nie mówiąc wstał, podszedł do swojej szafy, otworzył ją i zaczął wyciągać z niej rzeczy. Po chwili do pokoju wszedł Suho z walizką, którą podał brunetowi. Zmierzył go wzrokiem, na co lider poklepał go tylko po ramieniu i wyszedł zostawiając przyjaciół sam na sam. Kyungsoo odłożył książkę i spojrzał na pakującego się przyjaciela.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że tak po prostu będzie lepiej? – spytał delikatnie. Za odpowiedź dostał tylko wyprane z emocji spojrzenie chłopaka, który miesiąc temu jeszcze tętnił życiem…

Lekko wyłysiały, niewysoki mężczyzna w białym fartuchu przeglądał skrupulatnie jego kartę. Nie chciał niczego przeoczyć, aby później nie było żadnych problemów ani komplikacji. Kiedy skończył, poprawił okulary na nosie, zmierzył go wzrokiem i z szerokim uśmiechem poprosił o powstanie.
- Witamy na oddziale paniczku Kim. – uścisnął mu dłoń. – Zapisałem panu na razie kilka leków, które powinny zlikwidować, bądź nieco poskromić problemy ze snem. – poinformował, po czym poprosił kobietę w bladoróżowym stroju o to, by zaprowadziła go do jego pokoju.
Kiedy znalazł się w swojej sali, stanął w drzwiach i przestudiował najmniejszy jej zakamarek. Ściany były w kolorze blado brzoskwiniowym, biały sufit i jasne panele. Po prawej stronie przy oknie stało jednoosobowe łóżko, obok którego był stoliczek nocny, na którym stała lampka.  Niedaleko stoliczka znajdowała się kanapa i niewielki stół. Po prawej stronie pokoju mieściła się szafa i biurko. Nie było telewizora, ani radia. Wszedł w głąb pokoju, odstawił walizkę, a sam usiadł na łóżku. Spojrzał przez okno, z którego można było bez problemu spoglądać w niebo.
- O godzinie osiemnastej zapraszam na terapię. – pielęgniarka uśmiechnęła się czule i wyszła zamykając za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła kobieta w podeszłym wieku. Wydawała się być miłą osobą.

Wszedł do dużej sali, która przypominała nieco ogromną świetlicę. Zajął jedno z wolnych miejsc, między starszym od niego o jakieś sześć lat mężczyzną, a szczupłą i osowiałą dziewczyną o blond włosach i matowych oczach.
- Twoja kolej – usłyszał po chwili. Kobieta patrzyła na niego wyczekująco z uśmiechem na ustach. – Powiedz kilka słów o sobie. – Zmieszał się nieco, spojrzał na patrzące się na niego całkiem obce osoby i naprawdę nie miał ochoty nic mówić. Jednak wzrok tej uprzejmej starszej kobiety wywierał na nim taką presję, że postanowił się jednak tego wieczoru odezwać.
- Nazywam się Kim Jongin. Dwa miesiące temu śmierć odebrała mi powietrze…

czwartek, 24 stycznia 2013

Prolog.



Wydawało mu się, że właśnie w tym miejscu kończy się jego egzystencja. Że czas teraz stanie w miejscu, a on sam przestanie oddychać. Wpatrywał się tępo w dwie zielone kreski na ekranie szpitalnego monitora. Żadna z nich nie miała zamiaru drgnąć. Do oczu cisnęło mu się morze łez, a on stał za wielką, szklaną szybą i nic nie mógł zrobić. Zaciskał zęby, a dłonie ściskał w pięściach. Nie odrywał wzroku ani na moment od zielonych pasków na ekranie. Nagle lekarze wyprostowali się, a jedna z pielęgniarek spojrzała w jego stronę. Jej oczy były przepełnione smutkiem, a na twarzy widniał grymas żalu. Pokręciła tylko anemicznie głową i zakryła sobie usta dłonią. Spuścił głowę i zacisnął powieki, spod których od razu wytoczyły się dwie, słone łzy. Czuł, jak paznokcie wbija sobie w skórę, ale nie odczuwał bólu. Podniósł obie ręce do góry i zakrył sobie nimi twarz, po czym przegarnął gwałtownie włosy. Zacisnął rękę w pięść i z całych sił trzasnął w plastikowy parapet, który popękał w miejscu, gdzie wylądowała jego dłoń. Ostatni raz spojrzał za szklaną szybę, a po policzku spłynęła mu gorzka łza. Wziął skórzaną kurtkę i szybkim krokiem ruszył ku drzwiom wyjściowym.

Wybiegł przed szpital i kopnął kosz na śmieci. Stanął na środku podjazdu i wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, po czym upadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Na zachmurzonym niebie w oddali rozbłysnął piorun, a po chwili zaczął padać deszcz. Brunet klęczał na środku moknąc na deszczu. Po chwili nie było widać już jego łez. Spływały one po jego policzkach mieszając się z kroplami deszczu.
Przecież miał przestać istnieć. Miał już nie oddychać. Więc co robił jeszcze na tym świecie? Co tu robił, skoro wszystko, co było mu najdroższe właśnie z niego odeszło...