piątek, 3 maja 2013

Rozdział 5.


Leżał i tępo wpatrywał się w sufit. Wciąż w jego głowie kłębiła się tamta rozmowa... Wiedział, że chcieli dla niego jak najlepiej, ale zastanawiał się nad tym, czy to jednak był dobry pomysł? Ale... W sumie jakby się dłużej nad tym zastanowić... Nie nadawał się do jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich, więc wyszło mu to na dobre. Uniknął tego, przed czym tak bardzo uciekał...

***

- Trzeba spojrzeć na to z drugiej strony. Kyungsoo, on sobie tutaj nie da rady. – podsumował Guardian i zaczął chodzić nerwowo po salonie.
- Do tej pory zawsze dawał, teraz też da. – mruknął D.O. Nie podobał mu się pomysł oddania jego najlepszego przyjaciela w ręce jakichś dziwnych lekarzy, do zamkniętego na cztery spusty szpitala.
- Nie chcę tego, ale sądzę, że oddanie go do tej placówki to najlepsze wyjście… To, co się z nim dzieje, to już poza nasze siły. Manager też nie jest zadowolony… Ciągle mruczy, że Jongin powinien się już wziąć w garść i przestać się mazać..
- Ten koleś w ogóle nie widzi tego, co się dzieje. Kai jest chory! Nie oszukujmy się, sami sobie nie poradzimy. Suho ma rację. – Baekhyun wyraził swoje zdanie, po czym gwałtownie wstał i wyszedł z domu. Kyungsoo spuścił wzrok i wbił go tępo w blat szklanego stołu, w którym odbijała się sylwetka stojącego naprzeciwko niego lidera.
- A co, jeśli tam wcale nie będzie mu lepiej? Co jeżeli tam będzie cierpieć jeszcze bardziej? – martwił się D.O…
- Kyungsoo… On sobie nie radzi… Zamknął się w sobie… Rozmawia z nią! – przypomniał mu Suho. – Wiem, że chciałbyś być przy nim i starać mu się jakoś pomóc… Ale tak dalej być nie może… Fani też czekać na nas nieskończenie nie będą…
- Tak, chciałbym mu pomóc… Ale… Masz rację – spojrzał na przyjaciela – w tym miejscu nasza pomoc dobiega końca. Nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić… - posmutniał, wstał i spokojnym krokiem wyszedł do ogrodu…

***

Jongin idąc korytarzem myślał o tym, dlaczego tak właściwie tutaj jest. Po co kazali mu tutaj przyjść, z jakich powodów? Może mieli rację? Może on naprawdę był wariatem? Ale skoro on nim był, to kim była ta drobna, delikatna osóbka o matowych oczach idąca teraz obok niego. Co tak naprawdę się stało? Dlaczego tutaj przyszła? Tak bardzo go intrygowała. Czuł, że łączy ich coś niezwykłego. Coś poza ziemskiego. Tylko nie wiedział jeszcze co to jest…
Spokojnym krokiem przemierzyli razem korytarz. Szli powoli obok siebie. Zatrzymali się przed drzwiami świetlicy. Diana spojrzała na niego nerwowo i wzięła głęboki oddech. Weszli razem do środka, a wtedy ich oczom ukazała się niewysoka kobieta w podeszłym wieku, mająca kilka zmarszczek na twarzy. Odwróciła się z kpiącym uśmiechem i zmierzyła dziewczynę wzrokiem.
- Widzę, że nie jest Ci tu źle. – rzuciła beznamiętnie kobieta. – Lepiej niż w domu, jak mniemam…
Podeszła bliżej i usiadła na stojącym obok fotelu.
- No co jest, nie przywitasz się? – Diana stała i wpatrywała się w kobietę z niedowierzaniem. To była naprawdę nadal jej matka? Poczuła ścisk w sercu, a jednocześnie złość.
- Po co przyszłaś? – spytała patrząc gdzieś za okno. Jongin spojrzał zdziwiony w stronę dziewczyny. Gdyby jego matka przyszła, naprawdę byłby zadowolony. Tutaj na pierwszy rzut oka było widać dystans i beznadziejną relację rozmawiającej dwójki.
- Odwiedzić moją kochaną córeczkę! – odpowiedziała tłumiąc napad śmiechu. Wstała i chciała ją prowizorycznie przytulić. Diana zrobiła krok w tył i zmierzyła kobietę wzrokiem. – Nie rób scen kochanie…
- Od kiedy jestem Twoją kochaną córeczką? Nie pamiętam kiedy tak na mnie mówiłaś… Nie bądź śmieszna… - mruknęła szatynka.
- Słuchaj, jakbyś swoimi wybrykami i dziecinnymi wyskokami nie przyniosła mi wstydu, to też byłoby inaczej. – warknęła kobieta.
- Jasne! Jak zwykle chodzi o opinię publiczną! Z moim zdaniem nigdy się nie liczyłaś!
- Nie podnoś na mnie głosu, nie masz prawa. – matka dziewczyny zazgrzytała zębami i zamachnęła się ręką… W tym momencie Jongin postanowił wreszcie się wtrącić. Złapał rękę kobiety w powietrzu chroniąc tym samym Dianę przed ciosem. Schowana za nim dziewczyna otworzyła niepewnie oczy i widząc taki obrót sytuacji złapała chłopaka za rękę i pociągnęła do tyłu. Matka dziewczyny przyjrzała mu się uważnie i uśmiechnęła się szyderczo.
- No proszę, proszę. Kto by pomyślał. – zakpiła – To zbieg okoliczności, że on wygląda jak ten chłoptaś z twoich rysunków?
- Co? – szepnął Jongin i spojrzał na dziewczynę.
- Nie opowiadałaś mu historyjki i twoich.. widzeniach? – spytała z nutką ironii w głosie.
- Chodź… - Diana zaczęła ciągnąć chłopaka w stronę drzwi. – Idziemy…
- Przyszłam tu tylko po to, żeby się pożegnać! – rzuciła kobieta ubierając płaszcz. Diana zatrzymała się gwałtownie w drzwiach i obejrzała na matkę. – Sprzedaliśmy dom, wracamy do Europy.
- Żartujesz! Przecież tam są wszystkie moje rzeczy! – dziewczyna była w szoku. Jak to sprzedali dom? Nic jej nie powiedzieli, nie spytali o nic… W sumie jej to nie dziwiło, nigdy tego nie robili.
- Twoje rzeczy ma już doktor Lee. Wszystko, co Aya uznała za ważne spakowaliśmy do kartonu i przywiozłam to ze sobą. – ucięła krótko i minęła ich w drzwiach. – Powodzenia, córeczko.
Kobieta uśmiechnęła się i poszła do drzwi. Ochroniarz wypuścił ją i zamknął za nią szczelnie drzwi. Diana stała w bezruchu w tym samym miejscu i analizowała w głowie to, co usłyszała.
- Sprzedała dom… - szepnęła. – Jeśli stąd wyjdę, nie będę miała gdzie się podziać… - Oparła się o framugę drzwi i spojrzała w stronę drzwi, w których zniknęła kobieta.
Jongin złapał ją za rękę i ścisnął. Pociągnął za sobą i zaprowadził do niej do pokoju. Posadził na łóżku i usiadł obok niej.
- Diana… - zaczął cicho. – Powiedz mi… O czym mówiła Twoja mama? O jakich widzeniach? Jaka historyjka? – spytał w końcu i spuścił spojrzał nieśmiało na dziewczynę. Szatynka wpatrywała się tępo w ścianę mrugając w zwolnionym tempie.
- Zanim… - przełknęła ślinę. – Jakiś czas przed moim przyjściem tutaj zaczęłam mieć dziwne sny… Najpierw śnił mi się park, który znajduję się przy mojej ulubionej kawiarni. I chłopak.
Wyglądał jak Ty. – ożywiła się i spojrzała mu w oczy. – Był dokładnie taki sam jak Ty. Te same rysu twarzy, taki sam kolor włosów, oczu. Taki sam piękny uśmiech…  Spotkałam Cię kiedyś w kawiarni i tam zamieniliśmy kilka słów. Polałeś moje notatki kawą… A w ramach rekompensaty stwierdziłeś, że zapraszasz mnie na spacer po parku. Dużo rozmawialiśmy, potrafiłeś mnie nawet rozśmieszyć… Śniłeś mi się kilka razy, te sny były takie prawdziwe. Spotykaliśmy się w parku kilka razy.. Potem też w kilku innych miejscach.. I potem się zaczęło. Zaczęłam Cię widywać… To było szaleństwo. Siedziałeś obok mnie, w tym samym pokoju. Mówiłeś do mnie, rozwialiśmy. Zanim tutaj przyszłam… Śnił mi się szpital.. Leżałeś w łóżku szpitalnym i blado się do mnie uśmiechałeś…
- Śniłaś o mnie? – spytał niemalże szepcząc.
- Wiem, to głupie… Przepraszam, nie powinnam zawracać Ci dzisiaj głowy moją matką…
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Naprawdę Ci się śniłem? – przytaknęła. – To… fascynujące i niesamowite.
- Dlaczego?
- Ponieważ mam wrażenie, że Ty także mi się śniłaś… Kiedy zobaczyłem Cię tutaj pierwszy raz, wtedy przy wejściu miałem wrażenie, że Cię skądś znam. Chociaż wiedziałem, że nigdy Cię nie spotkałem… Ale niestety nie pamiętam moich snów… Więc nie powiem Ci, czy było tak naprawdę.
- Jeśli było rzeczywiście tak, jak mówisz, to chyba nie jest normalne… - dodała niepewnie.
- Nawet jeżeli, to co? Mi to nie przeszkadza. – uśmiechnął się do niej serdecznie i wstał. – A Tobie?
- Mnie również. – odwzajemniła uśmiech i wyciągnęła nogi przed siebie ziewając. – Dziękuję, że ze mną poszedłeś.. Potrzebowałam wsparcia.
- Nie ma sprawy, odpocznij. – pomachał i wyszedł.

Wrócił do swojego pokoju i usiadł na blacie biurka. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w bladą ścianę, a w głowie miał pustkę. Nie myślał o niczym, po prostu stał i patrzył w martwy punkt. Ziewnął i położył się na łóżku.  Przeciągnął się i obrócił do ściany. Uśmiechnął sam do siebie i zasnął.