poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział 4.


Na zegarze wybiła właśnie północ. Cały szpital był pogrążony w twardym śnie, nawet pielęgniarze przysypiali siedząc na krzesłach w korytarzu. Leżał na łóżku z ręką pod głową i wpatrywał się tępo w sufit. Znowu nie mógł spać i dziś nawet mu to nie przeszkadzało. Nagle usłyszał jakiś trzask, jakby spadło coś ze stołu. Uniósł się na łokciach i nasłuchiwał dalej. Kolejny dźwięk, jakiego doświadczyły jego uszy to skrzypnięcie drzwi jednej z sal.  Usłyszał czyjeś szybkie kroki i pukanie do jego drzwi. Szybkim ruchem ze skoczył z łóżka i poszedł otworzyć. W drzwiach stała ta dziwna blondynka z naprzeciwka, a jej oczy były śmiertelnie przerażone. Nie czekając na pozwolenie wepchnęła się do jego sali wciągając go za sobą i upadła na podłogę. Chłopak jeszcze przez chwilę nie mógł zrozumieć co się dzieje i przyglądał się badawczo dziewczynie. Jego oczy nagle dojrzały kapiący czerwony płyn na szare linoleum w jego pokoju.
- Co Ty… - zaczął, na co dziewczyna spojrzała na niego, a po jej policzkach ciekły strużkami łzy.
- Pomóż mi – wyjęczała. Jongin znieruchomiał. Wpatrywał się w nią i nagle zapomniał jak się w ogóle powinien poruszać człowiek. – No pomóż mi! – wycedziła zaciskając zęby. – Nie chcę umierać! – zawyła zaciskając fragmenty podarte szmatki na nadgarstkach. Brunet w końcu oprzytomniał i podbiegł do niej. Spojrzał na rany, które miała na obu rękach. Były dość głębokie, a krew, która z nich spływała wydawało się, że nie ma zamiaru się zatrzymać. Rozejrzał się po pokoju, wstał i podszedł do szafy.  Wyjął z niej jedną ze swoich starych koszulek i zaczął ją rozdzierać. Wrócił do blondynki i zacisnął jej na nadgarstkach ucisk z bluzki, jednak to był słaby pomysł. Po chwili fragmenty bluzki były całe we krwi, która ponownie zaczęła kapać na linoleum. Miał wrażenie, że zaraz zacznie panikować.
- Jeśli nie chcesz umierać, to dlaczego to zrobiłaś?! – warknął.
- Nie wiem! – wrzasnęła i zaczęła szlochać.
- Nie jestem w stanie Ci pomóc… - jęknął.
- Musisz! Tylko Ty możesz mi pomóc… - szepnęła. Spojrzała na swoje ręce, a potem znów na chłopaka. – No pomóż mi ! – wrzasnęła najgłośniej jak mogła, po czym zaczęła wpadać w lekkie osłupienie. Jej zmysły, traciła nad nimi kontrolę. Obraz przed jej oczami stawał się niewyraźny, a głos który powinien dochodzić do jej uszu zanikał. Sylwetka Jongina zaczynała stawać się niewyraźną plamą, a jego głos… Jakby chłopak mówił coraz ciszej i ciszej…

Jej głowa właśnie miała uderzyć o podłogę, ale klęczący przy dziewczynie brunet złapał ją w ostatnim momencie. Postanowił się już dłużej nie zastanawiać. Wziął ją na ręce i wybiegł z pokoju kierując się do gabinetu doktora Lee. Wpadł do niego nie pukając. Mężczyzna śpiący z głową na biurku podskoczył i widząc Jongina z Wiktorią na rękach od razu rozbudził się i zerwał na równe nogi.
- Połóż ją tutaj – wskazał na pryczę stojącą w jego gabinecie. – Co się stało?!  - spojrzał na bruneta. Gdy Kai położył blondynkę, wskazał jej ręce.
- Spróbuj ją obudzić – nakazał chłopakowi i wybiegł z gabinetu…

~
Gdy otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Dotarło do niego, że wciąż jest w gabinecie dr. Lee. Zaczął zastanawiać się, czy znów stracił przytomność, czy lunatykował. Wtedy go olśniło. Podniósł się na równe nogi, a widząc lekko siwego mężczyznę, który chował twarz w dłoniach opierając się o biurku podbiegł do niego i zaczął nim szarpać.
- Co z Wiktorią? Żyje?! – krzyczał. Doktor ocknął się z zadumania i spojrzał nieprzytomnie na chłopaka. Poklepał go tylko po ramieniu.
- Dobrze się wczoraj spisałeś. – uśmiechnął się i podszedł do szafki z lekami. Zaczął w niej czegoś szukać. Jongin opadł bezwiednie na jego krzesło i wpatrywał się w ścianę.
- Nie żyje – zaczął – tak?
- Kto? Wiktoria? – lekarz w końcu zwrócił uwagę na to, o czym mówił chłopak. Uśmiechnął się. – Żyje.
Na te słowa brunet odżył i wstał.
- Przenieśli ją tylko do innego szpitala. Teraz jest pod okiem specjalistów, którzy w nocy ratowali jej życie. Zasnąłeś, gdy tylko wynieśli ją na noszach… Nic nie pamiętasz? – brunet pokiwał przecząco głową i ponownie usiadł na pryczy. – To dziwne. – stwierdził doktor, zajął miejsce za biurkiem. – Idź na śniadanie. Na pewno jesteś głodny.
Chłopak przytaknął i wyszedł. Poszedł do stołówki, gdzie już prawie nie było ludzi, a na jego miejscu wszystko było jak należy. Usiadł i zobaczył puste miejsce przed sobą. „Więc już jadła…” pomyślał. Zabrał się za konsumowanie owsianki i tostu. Zmęczony wczorajszymi przeżyciami wrócił do swojej sali i usiadł przy biurku. Wyjął notes i naszkicował na nim koło. Obok koła kolejne i następne. W końcu zakreślił w złości całą kartkę.
- Nudzi mi się. – jęknął sam do siebie i wziął się za czytanie kolejny raz tej samej książki. Znowu, ale tym razem coś z niej pamiętał. Zapamiętał imię głównej bohaterki. Było mu znajome, więc z łatwością mógł je kojarzyć teraz z tą książką. „Diana” – powtórzył w myślach po przeczytaniu kolejnego zdania. Uśmiechnął się i czytał dalej.

~
Przespał całe popołudnie, więc kiedy po kolacji przyszedł czas na udanie się do swoich pokoi, to on wcale nie miał na to ochoty. Prosto ze stołówki udał się na świetlice, usiadł przy rozpalonym kominku i rozsiadł się wygodnie w fotelu z zamkniętymi oczami. Siedział tak przez chwilę, w końcu otworzył oczy i chciał wstać. Jego uwagę przykuła siedząca na parapecie dziewczyna. Okno było uchylone, przez co do pomieszczenia wpadał chłodny powiew wiatru. Przyjrzał jej się uważniej i chciał coś powiedzieć, ale dostrzegł, że szatynka ma zamknięte oczy.
- Śpisz? – szepnął podchodząc do niej. Nie otrzymał odpowiedzi, a dziewczyna jedynie zaczęła się ruszać przez sen tak, jakby chciała odwrócić się na drugi bok. Jednak parapet był zbyt wąski… Jongin nie wiedział, że jego ciało tak szybko potrafi reagować. Przytrzymując ją w powietrzu między parapetem, a podłogą zaczął zastanawiać się co teraz. Usłyszał za sobą kroki. Obejrzał się, a jego oczom ukazał się doktor Lee. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i spojrzał na zegarek.
- Zanieś ją do pokoju. – nakazał i wyszedł zostawiając bruneta ze śpiącą dziewczyną. Kai spojrzał na nią i biorąc ją na ręce wyprostował się i wyszedł ze świetlicy. Kroki skierował prosto do jej pokoju. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i delikatnie położył ją na łóżku. Usiadł na jego brzegu i zaczął przyglądać się szatynce. Uśmiechnął się i odgarnął jej z twarzy niesforny kosmyk długich włosów. Rozejrzał się po pokoju. Był pomieszczeniem promiennym, gdzie ściany były w kolorze bladej brzoskwini, w oknie wisiały czyste firanki przysłonięte do połowy zasłoną w tym samym kolorze, co ściany. Na biurku leżało pełno książek i gruby notatnik z fioletową okładką.  Była też sterta białych, zarysowanych kartek wyrwanych ze szkicownika. Podszedł do nich i zaczął je przeglądać. Na co drugiej był on, złapany w różnych sytuacjach. Na jednym z rysunków siedział na fotelu, na innej stał na korytarzu, a na jednej z kartek, leżącej na boku była pusta sala i w prawym górnym roku napis „This Moment”. Wyglądała na salę z lustrami… „Tańczy?” – pomyślał. Odłożył kartki i usiadł z powrotem na jej łóżku.
- Co tu robisz? – szepnął sam do siebie i przesunął opuszkami palców po jej policzku. Uśmiechnął się i wstał, by wyjść, jednak szatynka ścisnęła jego dłoń i przytuliła ją do policzka. Jongin spojrzał na nią i początkowo próbował uwolnić rękę z uścisku, ale po którejś z kolei próbie zrezygnował. Nogą przyciągnął sobie fotel spod ściany, usiadł i zasnął.

Otworzył oczy, które spotkały się z promieniami porannego słońca wpadające przez nie do końca zaciągnięte zasłony. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór i automatycznie się uśmiechnął. Spojrzał w stronę łóżka dziewczyny pewien, że ta wciąż śpi. Jednak jego oczy napotkały skuloną postać opierającą się o ścianę. Miała szkicownik w ręku i ołówek. Uniosła głowę znad kartki i zobaczyła wpatrującego się w nią chłopaka.
- Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę. Zaraz skończę – oznajmiła i uśmiechnęła się pod nosem. – czy mógłbyś jeszcze na moment zamknąć oczy?
Jongin skinął, ułożył głowę tak jak wcześniej i zamknął oczy. Po chwili usłyszał szmery i delikatny głos dziewczyny.
- Gotowe. – uśmiechnęła się nieśmiało. – Co robiłeś w moim pokoju? – spytała. Brunet spojrzał na nią i wyprostował się.
- Zasnęłaś wczoraj na parapecie w świetlicy… Spadałaś, więc Cię złapałem i przyniosłem tutaj… Potem… złapałaś moją rękę i nie miałem serca Cię obudzić… - wyjaśnił robiąc co jakiś czas krótką pauzę między zdaniami. Diana miała już coś powiedzieć, ale po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi, w których po chwili pojawił się pielęgniarz Marcus. Spojrzał na rozmawiającą dwójkę i zmarszczył brwi.
- Twoja mama przyszła. Czeka w świetlicy. – oznajmił dziewczynie, po czym wyszedł. Na te słowa szatynka zbladła, co nie uszło uwadze Kaia.
- Coś się stało? – spytał.
- Nie ważne… Nie chcę jej widzieć…
- To nie idź… - szepnął widząc podnoszącą się z łóżka dziewczynę. Ta tylko się uśmiechnęła i już miała wyjść, ale zatrzymała się nagle i dobiegła do niego. Jej oczy rozbłysły nadzieją.
- Pójdziesz… - zawahała się. – Pójdziesz ze mną? – spytała cichutko kucając przy fotelu. Jongin spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego mam iść z Tobą?
- Później… Eh… Później Ci wytłumaczę. Po prostu pójdziesz ze mną? Nie musisz nic mówić, po prostu chciałabym, żebyś tam był…
Spuściła głowę i zaczęła bawić się sznurkiem od kaptura swojej bluzy pewna tego, że ją wyśmieje i będzie kazał iść samej. Brunet wstał, poprawił koszulkę gładząc ją dłońmi i uśmiechnął się ciepło.
- To co? – Diana spojrzała na niego pytająco. – Idziemy? – na to pytanie twarz dziewczyny rozświetlił promyk radości. Stanęła na równe nogi i przytaknęła, a uśmiech nadal nie znikał z jej twarzy…

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 3.


Była niedziela. W Lorette był to dzień bardzo spokojny. Nie było żadnych zajęć, terapii, ani przymusowego spędzania czasu z resztą pacjentów. „Zabiegi” były przeprowadzane jedynie u osób, które musiały je mieć regularnie, bo inaczej leczenie nie przynosiłoby rezultatów.
Więc kiedy wstał na śniadanie, spokojnie, wolnym krokiem poszedł do stołówki, nawet pielęgniarki uśmiechały się do niego serdecznie. Usiadł więc przy swoim stole i spojrzał na posiłek, który był dla niego przygotowany. Na talerzu był chrupiący tost i porcja dżemu. Jakby miał się tym najeść… Na szczęścia był jeszcze jogurt i sok. W niedziele ich posiłki wyglądały nieco lepiej, były smaczniejsze i jakoś ich podawanie było lepsze. Rozejrzał się po sali, po czym zaczął jeść. Kończąc zaczął przyglądać się wychodzącym ze stołówki pacjentom. Tego dnia nawet nikt nie miał ochoty iść na świetlicę, wszyscy szli od razu do siebie. W sumie nie dziwił im się ani trochę. Niektóre zabiegi naprawdę były jego zdaniem niemoralne. Więc pacjenci po takich zabiegach, które mieli robiony prawie dzień w dzień muszą być naprawdę wykończeni. Widząc, że świetlica jest zupełnie pusta postanowił tam pójść. Kiedy miał już wejść do środka usłyszał przekręcanie zamka w drzwiach wejściowych. Zatrzymał się i spojrzał w ich stronę. Zobaczył postać doktora Lee, za którą kryła się drobna postać dziewczyny ze spuszczoną głową. Przyjrzał się uważniej. Była zdecydowanie niższa od niego, a lekko pofalowane, ciemnobrązowe włosy nie były upięte, a grzywka długości prawie całej twarzy opadała jej na twarz. Zmrużył oczy i zrobił krok w tamtym kierunku. Miała na sobie czarne rurki, czerwone trampki, szary top i lekko rozciągnięty sweter w kolorze morskiej toni. Nigdy wcześniej jej tutaj nie widział, więc zaczął zastanawiać się, kim mogła być. Przypominała mu kogoś. Po chwili usłyszał kroki nadchodzące z drugiej strony korytarza.
- Witamy w Lorette! – usłyszał znajomy głos lekarki, której naprawdę nie znosił. Z doktorem Lee naprawdę można było się porozumieć. Rozumiał go i wiedział, że nie musi obawiać się o to, że Jongin straciłby panowanie nad sobą. Jednak lekarka, pani Smith, Amerykanka, była zupełnie inna. Widziała tylko czubek swojego nosa i nic jej nigdy nie obchodziło. Ważne było dla niej tylko to, aby w szpitalu była cisza i żadnych niepotrzebnych szmerów, rozmów czy pytań, które często były do niej kierowane przez pacjentów. Była niestety osobą, która praktycznie nigdy nie udzielała odpowiedzi na żadne z nich. Była opryskliwą kobietą pozbawioną jakiejkolwiek empatii. Doktor Smith była przecież od tego, aby pomagać i wyjaśniać wszelkie niezgodności czy nieporozumienia. Ona najczęściej doprowadzała swoich pacjentów do stracenia równowagi, co zawsze kończyło się tym, że kazała zastosować środek uspokajający, tylko dlatego by nikt nie zakłócał jej idealnego porządku.
Szatynka podniosła wzrok znad swoich dłoni, w których trzymała torbę i spojrzała na zbliżającą się do niej kobietę. Jongin przyjrzał się jej i na dłuższą chwilę zatrzymał się na jej oczach. Były piękne, ale skrywały wielki smutek. Wyglądała normalnie, więc co robiła w Lorette? Przyszła tu pracować? Nie, na pewno nie. Wyglądała na zbyt przybitą, by przyjść tu do pracy. Kiedy usłyszała skrzypnięcie zamykanych się drzwi wejściowych obejrzała się za siebie i spojrzała z tęsknotą na chowający się za dębowymi wrotami słoneczny dzień.
- Chętnie bym panienkę obsłużyła, ale mam dziś tak wiele do zrobienia… - słysząc te słowa Jongin o mało nie parsknął śmiechem. „Jak zawsze, wielka pani dyrektor, która i tak w niczym tu nie pomaga.” Postanowił bez słowa słuchać dalej. – Doktor Lee wszystko Ci wytłumaczy. A teraz wybaczcie, muszę iść. Ukłoniła się i zniknęła w biurze. Doktor uśmiechnął się ciepło do szatynki, która niepewnie rozglądała się dookoła. Nagle jej wzrok napotkał na swojej drodze coś, co bardzo ją zaintrygowało. Stała tak przez moment nie kontaktując ze światem. Z osłupienia wytrącił ją doktor, który stanął twardo przed nią ograniczając jej widoczność.
- Zapraszam do siebie, wszystko Ci wytłumaczę i później pokażę Twój pokój. – dziewczyna spojrzała w końcu na niego i przytaknęła. Ruszyli razem do jego gabinetu znikając za zakrętem.
Jonginowi  ode chciało się czytać. Stał tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła. Ruszył wreszcie w zamyśleniu wolnym krokiem do pokoju. Szurał nogami po szarym linoleum i wpatrywał się tylko w czubki swoich kapci. Nagle uderzył w coś, przez co zachwiał się nieco ledwo łapiąc równowagę.  Od razu poznał wylakierowane, czarne buty doktora Lee. Podniósł więc wzrok, by móc na niego spojrzeć i od razu oprzytomniał. Za doktorem skrywała się postać drobnej szatynki, którą wcześniej widział. Ich spojrzenia ponownie się spotkały i oboje zastygli w bezruchu. Doktor zmierzył ich wzrokiem i szeroko się uśmiechnął.
- Jongin, przywitaj się. - Odezwał się w końcu lekarz. – To jest Diana… - przerwał na chwilę i przyjrzał się uważniej wpatrującej się w siebie dwójce. – myślę, że znajdziecie wspólny język…
Poklepał chłopaka po ramieniu i poszedł zostawiając ich samych. Brunet w końcu oprzytomniał i skinął głową na powitanie. Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, skinęła i wolnym krokiem bez słowa podeszła do swojej sali i złapała za klamkę. Zatrzymała się i obejrzała na niego. Zmierzyła go wzrokiem i zniknęła za drzwiami. Stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, a kiedy wreszcie przestał analizować to, co właśnie miało miejsce minął jej drzwi i wszedł do pokoju. Okazało się, że mają pokoje obok siebie.

Niebo tej nocy było takie piękne. Nie było na nim ani jednej chmury, a gwiazdy świeciły najjaśniej jak to było możliwe. Siedział na łóżku i wpatrywał się w nie jak w najpiękniejszy obraz na świecie. Uśmiechnął się i opadł na poduszki. Przewrócił się na bok, przodem do ściany i nagle odrzuciło go, aż spadł na podłogę. Na łóżku leżała śmiejąca się do niego Eliza. Widząc, że to ona uspokoił się nieco i podniósł przyglądając się jej.
- Co tu robisz? – wyszeptał. – Nie powinno Cię tu być…
Dziewczyna zaśmiała się i wstała. Podeszła do niego i go przytuliła. Znieruchomiał. Nie powinien przecież tego czuć. Dlaczego ją widzi? Przecież badania wskazywały na poprawę… Więc dlaczego ona znowu wróciła? Zwątpił, czy na pewno jest zdrowy. Może naprawdę zaliczał się do tych wszystkich ludzi, którzy przebywali w tym szpitalu? Może on też oszalał?...

~
Kiedy otworzył oczy znajdował się w białej, oświetlonej sali.  Gdy tylko jego oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego światła rozejrzał się dookoła. To nie był jego pokój. Więc gdzie był? Podniósł się na łokciach i zobaczył, że znajduje się w zabiegowym. Zmarszczył czoło i zaczął analizować, co mogło się stać. Wstał, ale nie mógł odejść, gdyż coś kuło go w lewe przedramię. Spojrzał w tę stronę i zobaczył wbitą w jego żyłę kroplówkę. Nic nie mógł sobie przypomnieć… Nagle do sali wszedł doktor Lee. Widząc przytomnego chłopaka podbiegł do niego i złapał za ramiona. Jongin oprzytomniał nieco i zdezorientowanym wzrokiem wpatrywał się w lekarza.
- Jak się czujesz? – spytał mężczyzna. Chłopak zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- Chyba wszystko w porządku. – odparł ochrypłym głosem. – Co się stało?
- Byłeś nieprzytomny dwa dni… - mruknął dr. Lee. – Znaleźliśmy Cię na podłodze w Twojej sali… Coś się stało? Pamiętasz coś?
- Właśnie nie bardzo… - zmrużył oczy, próbując skupić się na tym, by coś sobie przypomnieć. – Już wiem! – otworzył szerzej oczy i spojrzał na doktora, który z zaciekawieniem przyglądał mu się od dłuższej chwili. – W nocy widziałem Elizę. Była u mnie w pokoju, przytuliła mnie.
- Jak to… widziałeś Elizę? Nie możliwe. – sprostował, jednak zaczął się dokładniej zastanawiać nad tym, co powiedział mu chłopak. – Jedyne wyjaśnienie jest takie, że leki Ci nie pomagają…
- Sam nie wiem, przecież było dobrze… - Jongin wziął głęboki oddech. – Nie chcę znowu przechodzić przez te głupie badania i zmianę lekarstw. Naprawdę.
- Zaraz coś wymyślimy. – doktor Lee doskonale rozumiał chłopaka i jego niechęć.
- Może… - zaczął brunet. – Daj mi jeszcze trochę czasu, może to był jakiś efekt uboczny. Może to już nie wróci. Daj mi spróbować…
- Chodzi Ci o to, że sam chcesz dać sobie z tym radę… - doktor Lee rozumiał go lepiej, niż ktokolwiek inny. Chłopak przytaknął i czekał na reakcję lekarza. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i poklepał go po ramieniu. – Zawsze warto spróbować. Jak się nie uda, to wtedy pomyślimy co dalej. – uśmiechnął się i wstał.
- Zaczekaj! – rzucił za nim Jongin. Mężczyzna obejrzał się i spojrzał na chłopaka wyczekująco. – zdejmiesz mi to? – wskazał na kroplówki. Doktor Lee zaśmiał się i wrócił się, by pomóc mu się z tego wyplątać.

Kiedy wrócił do siebie od razu poszedł spać. Obudził się następnego dnia pełny sił i czuł głód. Naprawdę był głodny, niesamowicie. Nie mógł się doczekać momentu, gdy wybije godzina dziewiąta, aby udać się na śniadanie.
Na stołówce wszystko było po staremu, prócz jednej rzeczy. Na jego stoliku stał jeszcze jeden talerz. Zmarszczył brwi, ale zignorował to i po prostu usiadł zabierając się za jedzenie. Gdy wkładał do ust kolejną łyżkę z owsianką w drzwiach pojawiła się szatynka nieco skrępowana. Głowę miała spuszczoną, przez co włosy spadały jej na twarz zasłaniając ją. Nie wiedział czemu, ale kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Miała na sobie szary sweter przeciągany przez głowę z lekko za długimi rękawami, który wyglądał jak tunika i czarne leginsy. Ku jego zdziwieniu podeszła do jego stołu i cichutko, bez słowa zajęła miejsce naprzeciwko niego.
Poczuł jak każdy jego mięsień napina się, a w gardle poczuł gule, która uniemożliwiała mu jedzenie. Nie miał pojęcia, czy powinien się do niej odezwać. Powiedzieć coś? Nie powiedzieć? Kiedy męcząc się w końcu zjadł wstał i wyszedł z jadalni. Poszedł do świetlicy, która tym razem była zupełnie pusta mimo tego, że wielu pacjentów skończyło już jeść i wyszło dawno ze stołówki. Postanowił, że poczyta książkę. Tym razem naprawdę chciał to zrobić. Podszedł do regału i wziął pierwszą z brzegu. Usiadł na parapecie i dopiero po przeczytaniu kilku zdań zorientował się, że nie jest sam. Podniósł wzrok znad książki i zobaczył stojącą na drugim końcu pomieszczenia ową nieśmiałą szatynkę, która jadła wcześniej z nim śniadanie. Zmierzył ją wzrokiem, obdarował swoim czarującym półuśmiechem i wrócił do książki.
- Mogę… - usłyszał po chwili. – Mogę Cię narysować? – uniósł ponownie wzrok, a dziewczyna stała tylko kilka kroków przed nim i przyglądała mu się uważnie. Powolnym ruchem zamknął książkę i przytaknął głową. Uśmiechnęła się, po czym podbiegła do niego, co go zupełnie zaskoczyło. Nie wydawała się być osobą tego typu, a wręcz wyglądała na zamkniętą w sobie i raczej unikającą jakichkolwiek kontaktów z innymi. Złapała go za nadgarstki i ściągnęła na nogi. Stanął przed nią, a ona zaczęła mu się przyglądać w zamyśleniu, przekrzywiając głowę to na prawą, to na lewą stronę. Zaczęła pchać go do tyłu, aż oparł się o ścianę. Przekrzywiła głowę na prawo i przygryzła dolną wargę. Rozpięła mu bluzę i lekko zrzuciła ją z ramion tak, by je odkrywała. Przyglądał jej się w zaciekawieniu, na co ona w końcu uśmiechnęła się zadziornie.
- Tak będzie dobrze. – zrobiła kilka kroków w tył. – Tylko się nie ruszaj! – nakazała mu, po czym przesunęła sobie fotel na środek pokoju i usiadła na nim z zeszytem i ołówkiem. Chłopak stał tak, jak go o to prosiła, a jego czekoladowe oczy śledziły każdy ruch ołówka w jej dłoni. Wydawało się, że doskonale wiedziała co robi i że sprawiało jej to przyjemność. Uśmiechnął się pod nosem i przygryzł wargę.